Dziś udało się wspiąć na 4600 m. n.p.m. Laguna 69 cieszy się sporą popularnością wśród turystów, chyba dlatego, że jest to jedno z nielicznych miejsc (mam na myśli jednodniowe trekkingi), gdzie nie można dotrzeć taksówką i jak się okazało w trakcie, trasa nie jest zbyt trudna, można spokojnie iść bez przewodnika. Wędrówka zaczyna się na poziomie 3900m. n.p.m. i trwa około 3 godz. (dłużej tylko w przypadku zupełnego braku kondycji lub choroby wysokościowej). Ja już się zaaklimatyzowałam i trudności mnie ominęły. Nigdy nie sądziłam, że uda mi się wspiąć tak wysoko. Nie chodzę po górach, nie mam szczególnej kondycji, Hubert odmówił udziału więc postanowiłam dołączyć do jakiejś grupy, wiadomo w grupie raźniej. Pomysł okazał się średni, zapłaciłam dużo więcej niż gdybym wzięła taksówkę z Yungay, lub po prostu pojechała autobusem lokalnym. Dodatkowo musiałam czekać dwie godziny w umówionym miejscu, bo kierowca busa zapomniał mnie odebrać. Gdyby nie to, że oprócz mnie zapomniano jeszcze o dwójce Nowozelandczyków i tak bym musiała się wspinać sama. Na szczęście, pechowa para okazała się bardzo dobrymi towarzyszami podróży, razem w żółwim tempie, trochę niczym zombie, ale praktycznie bez przystanków dotarliśmy po 2,5 godz. do celu. Szczyty nad laguną pokrywały gęste chmury, padał deszcz i trudno było się czymkolwiek zachwycać poza samym faktem osiągnięcia celu. Chwilę po tym jak opuściliśmy lagunę, wiatr rozwiał chmury i można było podziwiać ośnieżone szczyty Cordillera Blanca. W drodze powrotnej odwracaliśmy się co chwila patrząc na piękne widoki i wzdychając na myśl o tym, co nas ominęło. Mimo to wracaliśmy w świetnych nastrojach, powrót zajął nam dwie godziny. Choć nie było to może najbardziej wyjątkowe miejsce na świecie,(wczorajsza laguna Parón zrobiła na nas większe wrażenie), to wędrówka była fajną przygodą i polecam tutejsze szlaki.