Po powrocie z Machu Picchu spędziliśmy jeszcze trzy dni w Cusco. To już chyba kulminacja jeśli chodzi o natężenie turystów. Po ulicach przetaczają się tłumy z kolorowymi peruwiańskimi torbami, plecakami, sweterkami w lamy, koszulkami z napisem "Peru", "Machu Picchu", bądź "Cusco". Klimat jest bardzo sprzyjający, w dzień ciepło, bywa nawet gorąco, dużo słońca, wieczorem się ochładza, ale nie jest lodowato jak bywało w niektórych miejscach w Ekwadorze. Jest dużo sposobów na spędzenie czasu. Przypadkiem trafiliśmy na lekcję gotowania połączoną z wizytą na miejscowych targach. Byliśmy na targu już wcześniej, ale tym razem było dużo ciekwiej. Okazało się, że białe kulki w woreczkach to suszone i mrożone w Andach ziemniaki, które mogą przetrwać wiele lat, a szare kawałki czegoś to suszone mięso z alpaki. Widzieliśmy też stoisko z przygotowanymi do gotowania żabami i świnkami morskimi,a zaraz obok była aromatyczna sekcja kawy i czekolady, głownie specjalnej do gotowania. Podobno mają ponad 3000 odmian ziemniaków i specjalne dla nich przeznaczenia kulinarne. Lekcja gotowania była inspirująca, od tej pory zaczęliśmy więcej eksperymentować z lokalnymi potrawami i okazało się, że Peruwiańczycy świetnie przyrządzają swoje dania, za to trochę gorzej im wychodzą europejskie. Więc zamiast pizzy, spagetti czy zupy kremu lepiej zamówić lomo saltado (smażony schab), rocotto relleno (nadziewane papryczki) lub caldo de gallina (rosół z kury). Dla wielbicieli owoców morza podobno niezrównane ceviche.
Trzeciego dnia wieczorem wyruszyliśmy w stronę kanionu Colca. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Chivay, na początku kanionu. Jak wszędzie do tej pory, w centrum Plaza de Armas z kościołem, niedaleko targ trochę lokalny trochę turystyczny, kilka hosteli i mini taksówki z przerobionych motorków. Ogólnie cicho i spokojnie. W ciągu dnia wszystko zalane piekącym słońcem. Jesteśmy na wysokości grubo ponad 3000m n.p.m.
Chivay to nasz punkt wypadowy. Wybieramy się na 2 dni do kanionu. Trochę na wyrost wsiadamy w pierwszy autobus, żeby po drodze zobaczyć kondory w słynnym Mirador del Cruz. Jesteśmy dużo za wcześnie, przed 6 rano, a kondory pojawiają się dopiero około 8. Trudno, czekamy.
Kondory widzieliśmy tylko z daleka, za to między 8 a 9 pojawił się tłumek turystów z czego wywnioskowaliśmy, że musi to być ważny punkt w programie wycieczek jeśli jadą tu conajmniej półtorej godziny z Chivay, a ponad 4 z Arequipy. Prawie wszyscy odjechali w tamtym kierunku.
My pojechaliśmy do Cabanaconde, do punktu, gdzie zaczynają się szlaki w głąb kanionu. W kawiarni - informacji turystycznej przekonano nas do zmodyfikowania planów, postanowiliśmy przedłużyć pobyt o jedną noc i zahaczyć o miejsce zwane Llahuar, gdzie atrakcją są gorące źródła, a dopiero potem pójść do słynnej oazy Sangalle na dnie kanionu.
A.