Pływające wyspy na jeziorze Titicaca zapamiętałem jeszcze z programów Tonego Halika. Podobno aż 85 wysp zbudowanych z torfu i trzciny, zakotwiczonych w odległości ok 30 min płynięcia promem od wybrzeża jeziora. Na tych wysepkach stoją trzcinowe domki,a w domkach mieszkają ludzie, prawdziwi, nie trzcinowi. Lądowanie na wyspie jest bardzo miękkie bo grunt pod nogami ugina się lekko. Ze względu na to że zanurzone w wodzie warstwy trzciny gniją wyspa wymaga regularnego dokładania kolejnych na wierzch aby nie podzieliła losu Titanica. Całość konstrukcji jest łatwopalna, więc tradycyjne gotowanie odbywa się na zewnątrz pomieszczeń, w specjalnych kuchniach postawionych na warstwie torfu i , o ile to możliwe, w czasie deszczu.
Jest też druga, mniej sielankowa, strona wyprawy na te wyspy. Jak zwykle w bardzo turystycznych miejscach, obowiązkowym punktem wizyty jest prezentacja miejscowego rękodzieła. Uśmiechnięta pani która miała nam pokazać swój dom i opowiedzieć jak się żyje na wyspach, po przeprowadzeniu dialogu standardowego nr 1 "skąd jesteście, jak długo jesteście w Peru .." zaprowadziła nas do swojego straganu aby w końcu coś nam sprzedać. Pomiędzy wyspami przepływaliśmy tratwą ( za dodatkowe 5 SOL) na której miejscowa dziewczynka śpiewała piosenki w różnych językach, za co potem oczekiwała zapłaty.
Wrzucam pływające wyspy do jednego worka z Machu Picchu i piramidami w Gizie . W worku tym trzymam miejsca niezwykłe i fascynujące, niewątpliwie warte zobaczenia, jednocześnie zatopione w bardzo niesmacznej otoczce turystyki.
H.