Wczoraj po południu dotarliśmy do Mendozy. Według pani z informacji turystycznej była sobota. Zupełnie więc logicznie dziś jest niedziela. Ledwo wstaliśmy, a już zaczynała się sjesta. Tutaj sjesta trwa od 14 do 17 po południu i zamykają prawie wszystko w tym czasie. Można jedynie pójść coś zjeść i ewentualnie na kawę. Miasto jest bardzo ładne, wzdłuż szerokich, wyłożonych płytkami chodników rosną szpalery drzew, głównie platanów. Jest ich tyle, że zacieniają całe ulice i chronią przed upalnym słońcem. A jest niesamowicie gorąco. Gdyby nie te drzewa w ogóle trudno by było wyjść na zewnątrz. Nawet w San Pedro de Atacama było chłodniej, noce były na tyle rześkie, że ochładzały budynki i można było spokojnie spać. Tutaj mamy na szczęście wentylator, bez niego byłoby trudno wytrzymać. Za to w nocy miasto wyraźnie ożywa, całe rodziny wychodzą na spacer, jest muzyka na głównym placu, można odetchnąć od upałów i pójść na przykład na lody. My przypadkowo trafiliśmy na koncert gitarowy.
Ceny noclegów i jedzenia są niższe niż w Chile, ale za to ceny transportu publicznego porażające! W porównaniu do najtańszego pod tym względem Ekwadoru wygląda to następująco: w Ekwadorze za 10 godzin jazdy autobusem płaciliśmy 10 dolarów tutaj około 70 USD. Nawet w Chile, które miało być najdroższe, faktycznie było taniej o połowę 35 USD za podobny dystans. No cóż mamy kryzys, mamy inflację i ceny szybują w zawrotnym tempie.
A,