Wróciliśmy do Peru i znowu podróżowanie stało się proste. Z lotniska mototaxi zabrało nas od razu do agencji turystycznej gdzie mogliśmy wybrać wycieczkę do dżungli, potem do bankomatu i hostelu w dobrej cenie. Wszystko za niewielkie pieniądze pomimo że przepłaciliśmy.
Postanowiliśmy spędzić dwa dni w amazońskiej dżungli, lecz tak się nam spodobało że w końcu zostaliśmy trzy dni. Do naszej kwatery dopłynęliśmy typową dla Amazonki długą, wąską łódką napędzaną głośnym terkoczącym silnikiem. Przez kolejne dni włóczyliśmy się po dżungli z naszym przewodnikiem który się w niej urodził i miał na jej temat ogromną wiedzę.
Okazało się że my ludzie z "cywilizacji" jesteśmy zupełnie ślepi i głusi na przyrodę. Przewodnik z anielską cierpliwością tłumaczył nam w którym miejscu na drzewie siedzi jakiś ptaszek, iguana lub leniwiec a my gapiliśmy się i gapiliśmy aż nasze mieszczańskie mózgi były w stanie wyodrębnić jakiś kształt z plątaniny gałęzi oraz liści i odnaleźć w nim zwierze. Przy każdym drzewie lub lianie dowiadywaliśmy się jakie właściwości lecznicze ona posiada. Dżungla, jak się ją rozumie, daje ludziom wszystko: jedzenie, schronienie, lekarstwa, jedynie dwa wynalazki cywilizacji zmieniły życie tych ludzi na lepsze: gumowce, obowiązkowe ze względu na błoto i węże oraz silniki spalinowe bo można łatwiej i szybciej pływać. Przez trzy dni widzieliśmy delfiny, mnóstwo ptaków, tarantule, jadowite i niejadowite węże, ogromne karaluchy, małpy, żółwie, leniwce, kajmana, kolosalne drzewa, pływające kwiaty oraz tradycyjną wioskę indiańską (udawaną oczywiście), ponadto pływaliśmy dłubanką zrobioną z jednego pnia i gadaliśmy z papugą. Dżungla okazała się bardzo przyjazna gdy ma się przewodnika i moskitiery w oknach.
H.