Po bezskutecznych próbach odespania podróży wybraliśmy się na pierwszy spacer po mieście. Aklimatyzacja nie nastąpiła automatycznie, kłopoty ze złapaniem oddechu i szum w głowie towarzyszył nawet niewielkim podejściom w górę. Podobno takie objawy przechodzą z czasem. Mam taką nadzieję.
Miasto nas zaskoczyło, spodziewaliśmy się metropolii jak wszędzie, w końcu to stolica Ekwadoru. Jednak odnosi się wrażenie, ze czas tu płynie inaczej. W parkach i na placach ludzie po prostu siedzą, czytają gazety, patrzą, śpią, próbują nienachalnie coś sprzedać np. cukierki, papierosy, gazetę, chustkę, owoce ... Turystów spotkaliśmy kilku, za to żadnych supermarketów, aptek, sklepów z markowymi ciuchami, kawiarni, restauracji, jeśli nie liczyć miejscowych jadłodajni, gdzie można kupić posiłek za dwa dolary. A więc są jeszcze takie miejsca na świecie.
Miasto jest położone w górach i sam ten fakt robi wrażenie. Ze wszystkich stron szczyty. Stara, kolonialna architektura fantastycznie wkomponowuje się w krajobraz. Przyjemnie na zabytkowych placach obserwować jak leniwie toczy się życie.
Dziś wybieramy się do nowej części miasta - la Mariscal, zwanej gringolandią. Zobaczymy co tutaj oznacza miejsce dla gringo.
Agnieszka