Do Potosi trafiliśmy wcześniej niż planowaliśmy. Mieliśmy już kupione bilety do Sucre lecz gdy stawiliśmy się do odprawy na dworcu autobusowym okazało się że droga do stolicy Boliwii jest zablokowana przez protesty spowodowane niezadowoleniem z cen skupu mleka. Przypomniał mi się świętej pamięci Lepper i protesty które organizował w Polsce, łezka tęsknoty za blokadami Saomobrony w oku jednak mi się nie zakręciła.W tej sytuacji wybraliśmy inną dostępną możliwość mianowicie pojechaliśmy do Potosi. Podróż trwała 10h w autobusie który zaoferował nam w tym czasie zarówno upał jak i przejmujący chłód, smród oleju napędowego i nieczyszczonej toalety. Takie atrakcje to już normalka, po dojechaniu do miejsca docelowego po prostu idziemy do hostelu i odsypiamy podróż.
Miasto leży na wysokości ok 4000 m.n.p.m, u przybysza z nizin może to spowodować chorobę wysokościową (soroche), my od dłuższego czasu aklimatyzujemy się w górach więc zaakceptowaliśmy tą wysokość bezproblemowo. Miasto jest ładne, ma dużo uliczek i zakamarków, można spotkać sporo turystów, zwłaszcza w restauracjach z przewodnika Lonely Planet.
Dla żądnych wrażeń lokalne agencje turystyczne oferują wycieczki do kopalni srebra za 100 BOB lub trekking KARI KARI za 200 BOB jednodniowy / 400 BOB dwudniowy.
H.