Tutaj na dalekim południu gorączka przedświąteczna już w pełni. Znaleźliśmy się w miejscu, gdzie jest mnóstwo centrów handlowych. Ogromne sklepy są wypełnione kosmetykami, ciuchami, zabawkami, supermarkety wystawiają świąteczne słodycze więc jest czym kusić Chilijczyków. Wszystko to na jednej ulicy przy akompaniamencie kapel grających utwory świąteczne. Właśnie ustawiają olbrzymią plastikową choinkę, identyczną jak w Antofagaście. Na wystawach renifery, mikołaje, bałwanki, sztuczny śnieg - wszystko importowane, dla mnie zaskakujące, no bo jak pogodzić choinkę z palmami. Zadziwiające jak bardzo otoczka świąteczna przyjęła się w wersji globalnej czyli zimowej w kraju, którego olbrzymi obszar zajmuje pustynia i właśnie zaczyna się lato. Wyobrażam sobie, że skoro tutaj przygarnęli Mikołaja w puchowej czapie, śnieżynki i bałwanki, to nie ma zakątka na ziemi, gdzie by się nie pojawiały przy okazji świąt Bożego Narodzenia.
Nas w tym roku zwolniono z konsumpcji. Nie przypisuję sobie zalety wstrzemięźliwości i minimalizmu, rzeczywistość po prostu ogranicza się do niewielkiej pojemności plecaka, której się twardo trzymamy. Czasem trochę żal tych cudnych tkanin, szalików, czapek, pięknych przedmiotów, ale w gruncie rzeczy mamy to z głowy - nie musimy się męczyć i wybierać. Ciągle wystarcza nam około 10 kg na głowę plus notebook. Zamiast biegać po sklepach spędzamy mnóstwo czasu w kawiarniach rozmawiając i przyglądając się jak wokół toczy się życie.
Poza tym w Serenie spędziliśmy mnóstwo czasu nad oceanem. Zimny wiatr nie zachęca do kąpieli, ale za to przyjemnie się spaceruje po pustej, długiej plaży. Fale są bardzo silne więc jest to miejsce przede wszystkim dla surferów. Kąpiele są zabronione podobnie zresztą jak w wielu innych miejscach chilijskiego wybrzeża.
A.