Przyjechaliśmy do Buenos Aires nieco obrażeni na Argentynę, za wysokie ceny, trudności z transportem, kłopoty z bankomatami, odległości ale jednocześnie zachwyceni krajobrazami Patagonii. Na dalekim południu po raz pierwszy musieliśmy uznać niedoskonałość naszego braku planu, kiedy z El Calafate nie udało nam się przedostać do Puerto Natales w Chile (chcieliśmy tam odwiedzić Torres del Paine). Zabrakło czasu na niezbyt częste połączenia autobusowe.
Jednak przy bliższym poznaniu Argentyna dużo zyskuje. Kiedy nauczymy się już tu funkcjonować ludzie okazują się sympatyczni, wspierają siebie nawzajem. Na ulicach Buenos Aires bezdomny wita się gromkim "Hola"! z panem w białej koszuli w drzwiach luksusowego hotelu. W metrze ludzie proszą o pieniądze i je dostają. Wielu stara się zarobić graniem, tańcem, sprzedając drobne rzeczy. Przeżycie w mieście wydaje się nietrudne. Transport miejski jest zaskakująco tani. Przy odrobinie wysiłku można również znaleźć niedrogie jedzenie. Hostele nie są tak zapchane jak w Patagonii i oferują usługi w różnym standardzie i w różnej cenie.
Buenos przypomina trochę Barcelonę - klimatem, ulicami obsadzonymi platanami, architekturą, ilością kawiarni i restauracji. Ma wiele twarzy jak to wielkie metropolie.
My zostajemy raczej w centralnej jego części. Odwiedzamy San Telmo z placykiem, na którym tańczą tango zachęcając do wejścia do jednej z restauracji. Jest mnóstwo kawiarenek i sklepików ze starociami lub antykami. Kiedyś mieszkała tu arystokracja, dziś pozostało już tylko wspomnienie po świetnych czasach. Wiele kamienic niestety niszczeje, na ulicach gromadzą się śmieci a całość sprawia wrażenie, że miejsce pozostawiono turystom i handlarzom.
Sąsiadująca z San Telmo dzielnica La Boca zadziwia nas barwami budynków, wyglądają jak z klocków lego. Jest dzielnicą portową najwyraźniej porzuconą przez dawnych mieszkańców, większość budynków się rozpada, zostały tylko niewielkie skrawki utrzymanych ulic, na których tłoczą się turyści. Jest jeszcze bardziej zaniedbana niż San Telmo. Ostrzegano nas, żeby z turystycznych ścieżek nie schodzić, co potwierdzili miejscowi. Chodzić tylko głównym ulicami! Kojarzy się trochę z warszawską Pragą. Ogólne wrażenie jest bardzo ponure mimo kolorowych szyldów na budynkach i kramów z pamiątkami.
Recoleta - kolejna dzielnica tym razem bardziej elegancka przyciąga słynnym cmentarzem, który jest jak miasto w mieście. Grobowce wzdłuż alejek wyglądają jak mniej lub bardziej luksusowe kamienice w zminiaturyzowanej wersji. Co ciekawe trumny są ustawiane często tak, że widać je przez okienka drzwi wejściowych, czasami drzwi są wyłamane i mamy trumny na wyciągnięcie ręki. Jeśli chcesz znaleźć grobowiec Evity Peron idź za tłumkiem turystów - ta wskazówka okazała się niezawodna. Co chwila jakaś wesoła grupka zmierza w tamtym kierunku i już wiesz na pewno, że to tu. Miejsce samo w sobie jest niezwykłe, ale jego sława zaszkodziła mu wyraźnie.
Obok Recolety mamy bogate Palermo. Obie dzielnice wyglądają świetnie, są pełne zieleni, zadbanych, czystych ulic, budynki są nowe lub perfekcyjnie odnowione czasem w estetyce domów pogrzebowych (mam na myśli ciężkie czarne lub białe drzwi ze złoceniami i marmurowe schody) a czasem zupełnie nowoczesne.
Puerto Madero, dzielnica kiedyś portowa, dziś wyraźnie zdominowana jest przez świat pieniędzy. Odrestaurowane budynki portowe, stare magazyny, maszyny portowe, nowoczesne wieżowce, deptaki, statki muzea tworzą fajny klimat. Jest luksusowo, czysto i przyjemnie. Gdybyśmy pozostali w obrębie San Telmo, La Boca i ścisłego centrum wyjechalibyśmy stąd z przekonaniem, że miasto chyli się ku upadkowi, okazuje się jednak że się rozwija i nie brakuje mu dynamizmu. Żeby to dostrzec trzeba oddalić się trochę od najbardziej utartych szlaków.
Buenos to również ciekawe muzea : Mamba czyli Muzeum Sztuki Współczesnej, Muzeum Sztuk Pięknych głównie z malarstwem europejskim, Muzem Sztuki Latynoamerykańskiej (MALBA) i wiele innych.
Można oczywiście wpaść na jeden dzień, ale można też spędzić tu tak jak my 10 dni nie nudząc się, bo naprawdę jest gdzie się powłóczyć.
PS.: Wybierając się do Argentyny zabieramy dolary!!! Czarny rynek ma się tu świetnie, na ulicy dolar sprzedaje się fantastycznie i taka wymiana jest na porządku dziennym choć nielegalna. Wypłacając walutę argentyńską z bankomatu tracimy sporo pieniędzy, możemy kupić znacznie mniej. Przykładowo aktualnie 10 USD to 130 pesos, a 130 pesos w przeliczeniu na złotówki to około 55 PLN. Czyli jeśli dobrze liczę oszczędzamy jakieś 15 PLN przy każdych wydanych 10 USD w Argentynie.
A.